– No chodź, musimy się pospieszyć! – rzuciłem podekscytowany i wyciągnąłem Alberta ze szkoły.
– Co się tak spieszysz? – mruknął chłopak, przeglądając zawartość swojej teczki – Musimy iść na przystanek tramwajowy i poczekać dziesięć minut.
Po słowach Alberta nieco zwolniłem, jednak nadal przemierzałem dumnie środek deptaka i obserwowałem ludzi wokół. Mojego towarzysza najwyraźniej dziwiło, jak i nudziło to, co wyprawiałem, jednak nie mogłem się powstrzymać. W niedługim czasie dotarliśmy do przystanku, gdzie z radością omiotłem wzrokiem widok dookoła.
– Uwielbiam jeździć tramwajami! Kto wymyślił ten świetny środek transportu? Siedzisz sobie spokojnie albo stoisz i tuż obok masz drogę. Nawet pociągi nie są tak fajne, w nich ta granica jest grubsza i widoki wokół takie niepołączone – nakręciłem się – O, jedziemy tym samym numerem, którym mogę dotrzeć do akademika.
Albert nie odpowiadał ani nie reagował, jednak widziałem, że mimo wszystko mnie słuchał. Wbiłem w niego wzrok, czekając, aż się zorientuje.
– Dlaczego pojawiłeś się akurat w tej szkole? – zapytałem, kiedy spojrzał na mnie – To znaczy, nie wyglądasz na Japończyka.
– Mieszkałem w Japonii od dawna, ale wyprowadziłem się od rodziców – Albert wzruszył ramionami, patrząc na mnie lekko spod byka.
– Ile wierteł ma stomatolog? – zapytałem znienacka.
Chłopak patrzył na mnie, jak na debila z lekkim szokiem wymalowanym na twarzy.
– Stomatologiczne! – wrzasnąłem tak głośno, że kobieta stojąca obok rozkładu jazdy wzdrygnęła się.
Niestety nie doczekałem się wielkiego wybuchu śmiechu. Albert tylko prychnął, jednak nie wyglądał już tak groźnie, jak przed chwilą. Cały czas przed nim stałem, a gdy usiadłem obok, słońce, mimo, że blade, zaczęło oślepiać chłopaka. Wydał jęk niezadowolenia i spod zmrużonych powiek zaczął wypatrywać tramwaju. Ten znajdował się na rogu i chwilę później zatrzymał się przed nami.
W środku panował tłok. Dużo ludzi wracało z pracy i szkół, więc nie można było liczyć na trochę przestrzeni. Albertowi udało się usiąść, a ja stanąłem tuż obok niego. Pojazd ruszył, a ja bacznie obserwowałem widok za oknem. Białe kamienice po jakimś czasie zmieniły się w budynki z czerwonej cegły, jednak w takim samym stylu architektonicznym. Spojrzałem na Alberta, który ruszał ustami, mówiąc coś, ale go nie słyszałem. Schyliłem się więc, opierając dłonie nad udach i zbliżyłem głowę do jego. Niestety wtedy ludzie stojący za mną zaczęli się przepychać do wyjścia, przez co mnie mocno popchnęli tak, że dobiłem czołem prosto w mojego towarzysza. Ten dodatkowo rąbnął w szybę, głośno przeklnął i niezadowolony spojrzał na mnie.
– Przepraszam cię bardzo – mówiąc to, pogłaskałem go po głowie i rozmasowałem swoje czoło – Ktoś mnie popchnął, przepychając się do wyjścia.
Miałem nadzieję, że nie zostaną nam siniaki, gdyż osoba, która mnie popchnęła miała naprawdę dużo siły. Na nasze szczęście kolejny przystanek był tym docelowym. Wysiedliśmy z pojazdu i podążyłem za Albertem. Ten udał się w jedną z wąskich uliczek i poprowadził nas również innymi. Kilkanaście minut przeciskaliśmy się pomiędzy budynkami, a później wyszliśmy na plac wyłożony kocimi łbami. Promienie słońca zdążyły się już skryć za chmurami i wokół zrobiło się szaro. Mimo to gdy popatrzyłem na chłopaka, otworzyłem szerzej oczy na widok wielkiego, fioletowego siniaka malującego się na lewej stronie jego czoła.
– Na co się tak gapisz? – zapytał zirytowany moim spojrzeniem.
<Albert? :D>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz