sobota, 8 września 2018

Od Alberta cd Ignacy

Spojrzałem na Azjatę, czekając na jego odpowiedź.
- Oczywiście, że nie - padło z jego ust, co przyznam szczerze, zdziwiło mnie.
- Żartuję, nie po to tu jesteśmy, żeby sobie patrzeć na fabrykę z zewnątrz. Czas poznać historię zdjęcia od środka - dodał po krótkiej chwili rozbawiony Ignacy.
Przedarliśmy się przez gąszcz dziko rosnących krzewów oraz całkiem młodych drzew. Zatrzymaliśmy się przed ogromną, stalową bramą dwuskrzydłową, która zdążyła już zardzewieć. Szatyn pchnął ją lekko, a przeszkoda ustąpiła. Było to dla mnie zaskakujące. Dlaczego brama nie stawiała nawet minimalnego oporu? To mogło znaczyć tylko jedno, ktoś tu się zapuszczał. Postanowiłem mieć oczy dookoła głowy.
Wkroczyliśmy do pustego korytarza fabryki. Ściany zdobiły zacieki, powstałe po deszczach i stare, wyblakłe obrazy. Żeby rozszyfrować bez pomocy fachowców, co przedstawiły, musielibyśmy wpatrywać się w nie przez kilka dobrych godzin.
- Znasz historię tego miejsca? - zapytał Azjata, wciąż wpatrując się w dekorację wnętrza, jakby zależało mu na odkryciu, co takiego przedstawiały tamtejsze obrazy.
- Znam - odparłem krótko i wszedłem do jednego z pokoi, mając cichą nadzieję, że szatyn nie będzie drążyć tematu. Ponownie jednak zostałem rozczarowany, gdyż ten podążył za mną jak cień.
Przestronna sala wypełniona starymi taśmami produkcyjnymi z antresolą, na których stały wielkie pojemniki zajęła przez chwilę mojego towarzysza, dając mi tym samym chwilę spokoju. Pomieszczenie oświetlały promienie słońca, wpadające przez jedno z okien. Drugiego natomiast było zasłonięte przez drzewo za nim, którego gałęzie wdzierały się do środka. Uważnie obserwowałem Azjatę ze schodów prowadzących na antresolę. Szatyn przejechał dłonią po jednej z maszyn, a następnie strzepał z niej, zapewne grubą, warstwę kurzu.
- Pewien Niemiec produkował tu słodycze - mruknąłem, zwracając na siebie uwagę Ignacego - coraz to nowi inwestorzy chcieli nawiązać z nim współpracę. Tylko jeden z nich odkrył, że składnik wytwarzanych produktów był silną trucizną. Wtedy też właściciel dokonał na nim morderstwa - dodałem i wzruszyłem ramionami. Azjata wpatrywał się we mnie szeroko otwartymi oczami.
- Później zmielił go w jednej z tych maszyn - powiedziałem, wskazując ręką na pokój, w którym byliśmy - a, gdy kolejni ludzie pojawiali się tutaj, zabijał kolejny raz i kolejny. Z trupów wyrabiał nowy gatunek słodyczy, który miał olbrzymi popyt - kontynuowałem.
Chłopak wzdrygnął się i ruszył w moją stronę. Ja natomiast wspinałem się coraz wyżej po schodach. W pewnym momencie zatrzymałem się, a Ignacy szybko mnie dogonił.
- Miejsce od lat jest opuszczone, a budynek grozi zawaleniem. Niemiec został przyłapany na morderstwie, reszta wyszła na jaw i został powieszony - obojętnie dokończyłem swoją nieco podkoloryzowaną historię. Widząc niedowierzanie wymalowane na twarzy Azjaty, uśmiechnąłem się chytrze.
Wtem do naszych uszu doszedł odgłos żelaza obijającego się o podłogę, a zaraz po nim siarczyste przekleństwo.
- Zmywamy się - mruknąłem, po czym zszedłem wraz z Ignacym po schodach i opuściłem z nim budynek przez okno. Zaraz po tym ukryliśmy się w krzakach pod nim. Cudze kroki stawały się coraz głośniejsze. Ktoś się do nas zbliżał.
- To tutaj? - ciszę przerwał męski, niski głos. Ten sam, który słyszeliśmy wcześniej.
- Tak, to tu - odparł drugi, nieco wyższy. Zaraz po nim zaskrzypiała jedna z maszyn. Któryś z mężczyzn rozdarł pudło i zaczął szeleścić jego zawartością.
- Nikt ich nie znajdzie? - dopytał niższy głos.
- Nikt. Jestem pewien. Myślisz, że ludzie nie mają co robić, tylko szlajać się po walących się fabrykach? - powiedział drugi z mężczyzn. Odpowiedziało mu milczenie.
Mężczyźni opuścili budynek po jakimś czasie i odjechali samochodem. W końcu mogłem wyjść z ukrycia tak, jak i szatyn. Miałem nadzieję, że ma dość wrażeń jak na jeden dzień.

<Ignacy?>

poniedziałek, 3 września 2018

Od Jennie cd Ignacy

Poszłam na lekcje, jednak mimo, iż uważałam i byłam na bieżąco, a nawet nieco naprzód, to coraz bardziej źle się czułam. Nauczyciel to zauważył. Chciał coś powiedzieć, jednak poruszyłam głową, aby nic nie mówił. Otworzyłam sobie nieco okno. Włożyłam słuchawki. Choć słyszałam, to patrzyłam w okno. Porwała mnie melodia oraz widoki za oknem. Chciałam już wyjść i iść pograć, ukradkiem wzięłam leki i popiłam je wodą. Nie lubię pytań ani litości. Usłyszałam dzwonek i spakowałam torbę, wyszłam z sali i ruszyłam na zewnątrz. Lubię wdychać świeże powietrze.
- Nero stój - usłyszałam swoją sławną ksywkę.
Wyjęłam słuchawkę i spojrzałam za siebie. Stał tam tunelek i pudelek. Uśmiechnęłam się jedynie do nich. Tunelek to ten z tunelami w uszach, ma czarne włosy i chodzi na czarno, ma także kilka innych kolczyków. Pudelek ma tatuaż niebieskiego pudla na klatce oraz motyla z moją ksywką na szyi. Wygląda to pięknie. Dodam, iż sama to mu zaprojektowałam.
- Czyżby nasza mała Nero się zamyśliła na nowo? - powiedział pudel. Wywróciłam oczami i fuknęłam. Ten jednak tylko się zaśmiał.
- Pudel - nacisnął tunel, a ten już pognał na boisko w podskokach. Uśmiechnęłam się ledwo do chłopaka - Dalej leki nic nie dają? - spytał. Kiwnęłam głowa powoli - Eh, daj szansę tym. Może jednak pomogą. Chodź grać, gdyby coś się działo, powiedz od razu - powiedział. Zostałam pogłaskana po głowie, aby się pospieszyć. Zaczęliśmy grę, nawet w czasie lekcji. To jest lepsze niż lekcje, które wiecznie się powtarzają.
Złapałam piłkę i zaczęłam biec do kosza, rzuciłam i trafiłam w sam środek tarczy. Wygrałam, jednak najpierw chłopcy zremisowali. Zaśmiałam się i usiadłam na trybunach, aby się nieco więcej napić i sobie poleżeć. Wzięłam bluzę pod głowę i zerkałam na to, jak grają. Po czym zamknęłam oczy i odleciałam na chwilę. Nocne granie nie pomaga.
Otworzyłam oczy, gdy ktoś rzucił na mnie cień.

<Ignacy?>

piątek, 31 sierpnia 2018

Od Ignacego cd Jennie

Kolejnego dnia ogarnąłem się i ruszyłem raźnym krokiem do szkoły. Dotarłem do niej szybko i miałem spory zapas czasu. Wyciągnąłem z kieszeni telefon i oparłem się o ścianę, przeglądając ważną rzecz. Kiedy poszczególni uczniowie mijali mnie, leniwie podążałem za nimi wzrokiem, typując kogoś, do kogo tego dnia bym zagadał. Czas poznać nowych ludzi, prawda? Owszem, z tym, że dla mnie taki czas trwa całe życie. Kiedy mijała mnie niziutka blondynka z dość krótkimi włosami, skojarzyłem ją z siostrą mojego znajomego, Ivana. Wczoraj zderzyła się ze mną przed szpitalem i minęła dość obojętnie. Czas zmienić jej nastawienie.
    Odbiłem się od ściany i podszedłem do dziewczyny, łapiąc ją za nadgarstek. Odwróciła się i spojrzała na mnie pytającym wzrokiem.
 – Cześć – powiedziałem, szeroko się uśmiechając – widzieliśmy się wczoraj, pamiętasz? Jestem Ignacy.
    Blondynka uścisnęła moją wyciągniętą dłoń, wciąż nie wiedząc do końca, dlaczego zagadałem.
 – Jennie – odpowiedziała.
 – Miło poznać. Gdzie idziesz? Na zewnątrz? – zacząłem swoje trajkotanie, a oczywistym było, że nowa koleżanka kierowała się na dwór, bo stała przy samych drzwiach.
 – Chcę zagrać w kosza – powiedziała po chwili namysłu – idziesz też?
 – Pewnie! – ucieszyłem się i poprawiłem ramię czarnego plecaka na ramieniu.
    Swoje rzeczy rzuciłem na brzeg boiska i odwróciłem się do Jennie, która już trzymała piłkę. Wpatrywała się we mnie w skupieniu i po chwili zaczęła grę. Co chwila odbieraliśmy sobie piłkę i trafialiśmy do kosza przeciwnika, a musiało to wyglądać dość ciekawie, gdyż różnica wzrostu pomiędzy mną a dziewczyną była dość duża. Kiedy jednak zadzwonił dzwonek, rozproszyłem się i wpadłem na nią, taranując ją i przy okazji przewracając się na nią. Jestem chodzącą gracją, mówiłem już?
    Podniosłem się i pomogłem wstać Jennie, po czym zapytałem:
 – Nic ci się nie stało? Przepraszam.
 – Może tylko trochę boli mnie głowa – odpowiedziała – wiesz co?
    Popatrzyłem na nią pytająco, unosząc lekko podbródek.
 – Po lekcjach musimy zrobić dogrywkę, bo mamy remis – powiedziała i uśmiechnęła się lekko.

<Jennie?>

Od Ignacego cd Alberta

 – Oczywiście, że nie – odpowiedziałem i spotkałem się z zaskoczonym wzrokiem chłopaka – żartuję, nie po to tu jesteśmy, żeby sobie patrzeć na fabrykę z zewnątrz. Czas poznać historię zdjęcia od środka.
     Przeszliśmy wśród roślin dzikiego ogrodu i stanęliśmy przed wielką, stalową bramą dwuskrzydłową. Pokryta była rdzą. Pchnąłem ją lekko i ustąpiła, wpuszczając nas. Znaleźliśmy się w pustym korytarzu z zaciekami na ścianach. Wisiały też na nich obrazy, jednak ząb czasu nadgryzł je i uniemożliwił mi obejrzenie tego, co przedstawiały.
 – Znasz historię tego miejsca? – zapytałem, wciąż wpatrując się w ramki i zniszczone płótno.
 – Znam – odpowiedział krótko Albert i skręcił do pomieszczenia obok, żebym nie zasypał go kolejnymi pytaniami.
     Chyba nie przewidział jednak, że udam się za nim. To, co zobaczyłem, zajęło mnie chwilowo. Przestronna sala pełna starych taśm produkcyjnych z antresolą, na której stały wielkie pojemniki, oświetlona była przez promienie słońca wpadające przez jedno z okien. Z drugiego wystawały gałęzie drzewa. Przejechałem dłonią po jednej z maszyn i strzepałem grubą warstwę kurzu z palców.
 – Pewien Niemiec produkował tu słodycze – odezwał się niespodziewanie Albert.
    Odwróciłem się, by go zobaczyć i zauważyłem go na schodach prowadzących na antresolę.
 – Coraz to nowi inwestorzy chcieli nawiązać z nim współpracę. Tylko jeden z nich odkrył, że składnik wytwarzanych produktów był silną trucizną. Wtedy też właściciel dokonał na nim morderstwa – chłopak urwał i wzruszył ramionami.
    Patrzyłem na niego, mając szeroko otwarte oczy. Zastygłem i po prostu słuchałem tej dramatycznej historii.
 – Później zmielił go w jednej z tych maszyn – wskazał ręką na salę – a, gdy kolejni ludzie pojawiali się tutaj, zabijał kolejny raz i kolejny. Z trupów wyrabiał nowy gatunek słodyczy, który miał olbrzymi popyt.
     Wzdrygnąłem się mocno i zamiast zaniepokoić się, poczułem coś w rodzaju smutku. Podszedłem do Alberta, jednak ten zaczął się wspinać po schodach wyżej i wyżej. W końcu zatrzymał się i zdołałem go dogonić.
 – Miejsce od lat jest opuszczone, a budynek grozi zawaleniem. Niemiec został przyłapany na morderstwie, reszta wyszła na jaw i został powieszony.
    Nie rozumiałem, dlaczego Albert mówił to z taką obojętnością. Podejrzewałem, że podkoloryzował nieco całą historię, gdy zobaczyłem cień chytrego uśmiechu na jego twarzy. Nie zdążyłem jednak zapytać, bo usłyszeliśmy odgłos przewracanego żelastwa. Ktoś wszedł do środka i prawdopodobnie się potknął, bo naszym uszom doszła także głośna „Kurwa mać”.




<Albert?>

wtorek, 28 sierpnia 2018

Od Jennie do ktosia

Jen właśnie leżała sobie na miękkiej trawie, pod głowa miała torbę. Patrzyła na niebo jak płyną wolno chmury. Nie miała chęci się ruszyć. Najchętniej by przeleżała tutaj wieczność. W pewnym momencie musiała przerwać, aby się ruszyć. Podniosła się do siadu i wyjęła z torby butelkę wody oraz tabletki. Wzięła dwie do ust, aby popić je wodą. Czuła się od tygodnia coraz gorzej. Wstała, otrzepała się, sięgnęła po torbę i ruszyła na boisko do kosza. Chciała sobie trochę porzucać zanim brat po nią przyjedzie.
Grali tam jej koledzy. Położyła torbę na ziemi i ruszyła pograć. Odebrała im piłkę i zaczęła kozłować do kosza. Miała zamiar rzucić, jednak została chamsko popchnięta. Wstała i właśnie wtedy zjawił się jej brat.
Ruszyła po torbę, gdy jeden z chłopaków podał jej piłkę, aby mogła przybrać pozycje i rzucić celnie. Przybiła z nim piątkę, po czym ruszyła się i poszła z bratem.

Po godzinie byli już w szpitalu. Jem już chyba trzecią godzinę miała robione badania. Nudziła się, dostała dodatkowe leki, silniejsze niż poprzednie. Westchnęła, po czym wyszła ze szpitala, uderzając w kogoś. Podniosła głowę i zobaczyła kogoś. Odsunęła się trochę, a brat zjawił się obok. Chyba się znali, on ma wszędzie tych kolegów. Westchnęła i ruszyła do auta.


<Ktoś? :)>

poniedziałek, 27 sierpnia 2018

Od Alberta CD Ignacy

Chłopak chwycił mnie za nadgarstek i pociągnął do wyjścia z budynku. Zmarszczyłem brwi, mierząc przy tym krytycznym wzrokiem Azjatę oraz jego dłoń zaciśniętą na mojej. Zdecydowanie nie byłem przyzwyczajony do takich zachowań. Szatyn coraz bardziej naruszał moją prywatność.
- No chodź, musimy się pospieszyć! - rzucił podekscytowany, następnie wyciągając mnie ze szkoły.
- Co się tak spieszysz? - mruknąłem, sprawdzając, czy przypadkiem niczego nie zgubiłem - Musimy iść na przystanek tramwajowy i poczekać dziesięć minut. - dodałem, wracając wzrokiem do osoby Ignacego. Przez tyle lat zdążyłem już zapoznać się z transportem miejskim.
Chłopak nieco zwolnił, ale nadal przechadzał się środkiem drogi dumny jak paw, przyglądając się przy tym mijanym ludziom. Uniosłem brew i obserwowałem go znudzonym wzrokiem. Zastanawiałem się, czy na pewno trafiłem do szkoły dla osób w moim wieku.
Niedługo dotarliśmy do przystanku, który został obejrzany z każdej strony przez szatyna. Zupełnie, jakby go widział pierwszy raz w życiu.
- Uwielbiam jeździć tramwajami! Kto wymyślił ten świetny środek transportu? Siedzisz sobie spokojnie albo stoisz i tuż obok masz drogę. Nawet pociągi nie są tak fajne, w nich ta granica jest grubsza i widoki wokół takie niepołączone. O, jedziemy tym samym numerem, którym mogę dotrzeć do akademika. - Ignacy nagle zaczął mi przypominać nakręcaną zabawkę w akcji. Ledwo nadążałem za tym, co mówił. Wolałem się nie wtrącać, ani nie przerywać jego monologu. Dzięki niemu byłem wolny od pytań na temat mojej osoby. W pewnym momencie chłopak wbił we mnie wzrok, czekając, aż nawiążę z nim kontakt wzrokowy. Niechętnie spełniłem ten niemy rozkaz.
- Dlaczego pojawiłeś się akurat w tej szkole? - zapytał - To znaczy, nie wyglądasz na Japończyka. - dodał, by lepiej wyjaśnić, co ma na myśli. I tak oto czas braku pytań się skończył. Jak to mówią, nie chwal dnia przed zachodem słońca.
- Mieszkałem w Japonii od dawna, ale wyprowadziłem się od rodziców. - wyjaśniłem i wzruszyłem ramionami, patrząc przy tym na szatyna "spod byka". Nie była to pełna odpowiedź na zadane mi pytanie, ale Ignacy nie naciskał. Wręcz przeciwnie - zmienił temat.
- Ile wierteł ma stomatolog? - zapytał nagle. Nie wiedziałem, o co chodzi, ani dlaczego nagle wyskoczył z czymś takim. Patrzyłem na Azjatę jak na kogoś, kto nie wszystkie klepki ma na właściwym miejscu. Byłem też nieco zaskoczony jego wybuchem. Podejrzewałem jednak, że chodzi o jakiś żart.
- Stomatologiczne! - wrzasnął chłopak, odpowiadając na swoje pytanie. Kobieta, stojąca niedaleko nas podskoczyła w miejscu wystraszona. Prychnąłem, kręcąc przy tym lekko głową. Ten chłopak był niemożliwy.
Ignacy cały czas stał przede mną, jednak w pewnym momencie usiadł obok, pozbawiając mnie cienia. Blade promienie słońca oślepiły mnie nagle. Jęknąłem cicho niezadowolony i zmróżyłem oczy, by móc dostrzec tramwaj, gdy ten będzie się zbliżał. Pojazd wyjechał zza rogu i zatrzymał się przed nami.
Dołączyliśmy do tłumu, który go wypełniał. Składał się on głównie z dorosłych w eleganckich strojach i teczkami w ręku oraz dzieci w mundurkach i z tornistrami. Część z nich pewnie wracała do domu, a pozostali mieli inne plany jak obiad na mieście lub wypad ze znajomymi.
Cudem udało mi się odnaleźć wolne miejsce, na którym to usiadłem. Ignacy natomiast stanął obok. Pojazd ruszył, a chłopak zaczął obserwować obraz za szybą.
- Wysiadamy na drugim przystanku. - mruknąłem. Szatyn prawdopodobnie nie usłyszał mnie, gdyż schylił się, opierając dłonie na udach i nastawił ucho. Pasażerowie za nim zaczęli przepychać się do wyjścia, jakby w tramwaju wybuchł pożar. W efekcie tego chłopak poleciał na mnie, a ja na szybę. Zakląłem, wcale nie siląc się na dyskrecję i spojrzałem na Ignacego zdenerwowany. Cała moja głowa była poobijana, przez co zaczynała pulsować.
- Przepraszam cię bardzo. - powiedział, głaszcząc mnie przy tym po obolałej głowie. Nie powiem, że było to przyjemne. Na szczęście chłopak szybko zabrał dłoń, by rozmasować nią swoje czoło.
- Ktoś mnie popchnął, przepychając się do wyjścia. - wyjaśnił, jakbym nie zauważył tamtego stada.
"Jeśli będę wyglądał gorzej, niż się czuję, znajdę ich wszystkich." obiecałem sobie w myślach.

Odetchnąłem z ulgą, gdy tramwaj ponownie się zatrzymał. To był czas, by wyjść na wolność. Wysiadłem z pojazdu wraz z Ignacym i ruszyłem przodem. Weszliśmy w wąską uliczkę, następnie kilka razy skręcając w inne do niej podobne.
Kilkanaście minut przeciskaliśmy się między budynkami, by w końcu wyjść na ledwo widoczną ścieżkę, otoczoną przez ogromne, dziko rosnące krzewy, które nieco ją zasłaniały. Im dalej od przystanku byliśmy, tym więcej roślin było w pobliżu.
Po chwili wyszliśmy na plac wyłożony kocimi łbami. Słońce ukryło się za chmurami, przez co zrobiło się nieco ciemniej. Zerknąłem na Ignacego, który przyglądał mi się szeroko otwartymi oczami.
- Na co się tak gapisz? - zapytałem zirytowany. Czyżby szykowała się powtórka z tramwaju?
- Nic, nic. - odparł szybko. Zdecydowanie za szybko.
- Mam coś na twarzy?
- Nie! - krzyknął chłopak. Czy mu wierzyłem? Oczywiście, że nie. Wyjąłem więc telefon i przejrzałem się w szkle. Ciężko było nie zauważyć ogromnego sińca. Zamknąłem oczy i wziąłem głęboki oddech, by się uspokoić. Cały czas wmawiałem sobie, że oddam Ignacemu, gdy będzie wyrażał swą wdzięczność.
- Idziemy? - zapytałem nieco za głośno. Chłopak w milczeniu zbliżył się do mnie i podążył za mną do fabryki.
Budynek wyraźnie wyglądał na opuszczony, co potwierdzały wybite szyby w oknach. Z białych ścian gdzieniegdzie odpadał tynk, a kilka drzew zrobiło dziury w dachu.
- Chcesz wejść? - zerknąłem na chłopaka, czekając na odpowiedź.

<Ignacy? XD>

piątek, 24 sierpnia 2018

Od Ignacego CD Albert

Kiedy Albert przystał w końcu na propozycję odwiedzenia fabryki, jeszcze szerszy uśmiech wykwitł na mojej twarzy. Chwyciłem go pewnie za nadgarstek, ciągnąc do wyjścia, gdyż ten niemiłosiernie się gramolił.
 – No chodź, musimy się pospieszyć! – rzuciłem podekscytowany i wyciągnąłem Alberta ze szkoły.
 – Co się tak spieszysz? – mruknął chłopak, przeglądając zawartość swojej teczki – Musimy iść na przystanek tramwajowy i poczekać dziesięć minut.
     Po słowach Alberta nieco zwolniłem, jednak nadal przemierzałem dumnie środek deptaka i obserwowałem ludzi wokół. Mojego towarzysza najwyraźniej dziwiło, jak i nudziło to, co wyprawiałem, jednak nie mogłem się powstrzymać. W niedługim czasie dotarliśmy do przystanku, gdzie z radością omiotłem wzrokiem widok dookoła.
 – Uwielbiam jeździć tramwajami! Kto wymyślił ten świetny środek transportu? Siedzisz sobie spokojnie albo stoisz i tuż obok masz drogę. Nawet pociągi nie są tak fajne, w nich ta granica jest grubsza i widoki wokół takie niepołączone – nakręciłem się – O, jedziemy tym samym numerem, którym mogę dotrzeć do akademika.
    Albert nie odpowiadał ani nie reagował, jednak widziałem, że mimo wszystko mnie słuchał. Wbiłem w niego wzrok, czekając, aż się zorientuje.
 – Dlaczego pojawiłeś się akurat w tej szkole? – zapytałem, kiedy spojrzał na mnie – To znaczy, nie wyglądasz na Japończyka.
 – Mieszkałem w Japonii od dawna, ale wyprowadziłem się od rodziców – Albert wzruszył ramionami, patrząc na mnie lekko spod byka.
 – Ile wierteł ma stomatolog? – zapytałem znienacka.
     Chłopak patrzył na mnie, jak na debila z lekkim szokiem wymalowanym na twarzy.
 – Stomatologiczne! – wrzasnąłem tak głośno, że kobieta stojąca obok rozkładu jazdy wzdrygnęła się.
     Niestety nie doczekałem się wielkiego wybuchu śmiechu. Albert tylko prychnął, jednak nie wyglądał już tak groźnie, jak przed chwilą. Cały czas przed nim stałem, a gdy usiadłem obok, słońce, mimo, że blade, zaczęło oślepiać chłopaka. Wydał jęk niezadowolenia i spod zmrużonych powiek zaczął wypatrywać tramwaju. Ten znajdował się na rogu i chwilę później zatrzymał się przed nami.
    W środku panował tłok. Dużo ludzi wracało z pracy i szkół, więc nie można było liczyć na trochę przestrzeni. Albertowi udało się usiąść, a ja stanąłem tuż obok niego. Pojazd ruszył, a ja bacznie obserwowałem widok za oknem. Białe kamienice po jakimś czasie zmieniły się w budynki z czerwonej cegły, jednak w takim samym stylu architektonicznym. Spojrzałem na Alberta, który ruszał ustami, mówiąc coś, ale go nie słyszałem. Schyliłem się więc, opierając dłonie nad udach i zbliżyłem głowę do jego. Niestety wtedy ludzie stojący za mną zaczęli się przepychać do wyjścia, przez co mnie mocno popchnęli tak, że dobiłem czołem prosto w mojego towarzysza. Ten dodatkowo rąbnął w szybę, głośno przeklnął i niezadowolony spojrzał na mnie.
 – Przepraszam cię bardzo – mówiąc to, pogłaskałem go po głowie i rozmasowałem swoje czoło – Ktoś mnie popchnął, przepychając się do wyjścia.
    Miałem nadzieję, że nie zostaną nam siniaki, gdyż osoba, która mnie popchnęła miała naprawdę dużo siły. Na nasze szczęście kolejny przystanek był tym docelowym. Wysiedliśmy z pojazdu i podążyłem za Albertem. Ten udał się w jedną z wąskich uliczek i poprowadził nas również innymi. Kilkanaście minut przeciskaliśmy się pomiędzy budynkami, a później wyszliśmy na plac wyłożony kocimi łbami. Promienie słońca zdążyły się już skryć za chmurami i wokół zrobiło się szaro. Mimo to gdy popatrzyłem na chłopaka, otworzyłem szerzej oczy na widok wielkiego, fioletowego siniaka malującego się na lewej stronie jego czoła.
 – Na co się tak gapisz? – zapytał zirytowany moim spojrzeniem.

<Albert? :D>