poniedziałek, 27 sierpnia 2018

Od Alberta CD Ignacy

Chłopak chwycił mnie za nadgarstek i pociągnął do wyjścia z budynku. Zmarszczyłem brwi, mierząc przy tym krytycznym wzrokiem Azjatę oraz jego dłoń zaciśniętą na mojej. Zdecydowanie nie byłem przyzwyczajony do takich zachowań. Szatyn coraz bardziej naruszał moją prywatność.
- No chodź, musimy się pospieszyć! - rzucił podekscytowany, następnie wyciągając mnie ze szkoły.
- Co się tak spieszysz? - mruknąłem, sprawdzając, czy przypadkiem niczego nie zgubiłem - Musimy iść na przystanek tramwajowy i poczekać dziesięć minut. - dodałem, wracając wzrokiem do osoby Ignacego. Przez tyle lat zdążyłem już zapoznać się z transportem miejskim.
Chłopak nieco zwolnił, ale nadal przechadzał się środkiem drogi dumny jak paw, przyglądając się przy tym mijanym ludziom. Uniosłem brew i obserwowałem go znudzonym wzrokiem. Zastanawiałem się, czy na pewno trafiłem do szkoły dla osób w moim wieku.
Niedługo dotarliśmy do przystanku, który został obejrzany z każdej strony przez szatyna. Zupełnie, jakby go widział pierwszy raz w życiu.
- Uwielbiam jeździć tramwajami! Kto wymyślił ten świetny środek transportu? Siedzisz sobie spokojnie albo stoisz i tuż obok masz drogę. Nawet pociągi nie są tak fajne, w nich ta granica jest grubsza i widoki wokół takie niepołączone. O, jedziemy tym samym numerem, którym mogę dotrzeć do akademika. - Ignacy nagle zaczął mi przypominać nakręcaną zabawkę w akcji. Ledwo nadążałem za tym, co mówił. Wolałem się nie wtrącać, ani nie przerywać jego monologu. Dzięki niemu byłem wolny od pytań na temat mojej osoby. W pewnym momencie chłopak wbił we mnie wzrok, czekając, aż nawiążę z nim kontakt wzrokowy. Niechętnie spełniłem ten niemy rozkaz.
- Dlaczego pojawiłeś się akurat w tej szkole? - zapytał - To znaczy, nie wyglądasz na Japończyka. - dodał, by lepiej wyjaśnić, co ma na myśli. I tak oto czas braku pytań się skończył. Jak to mówią, nie chwal dnia przed zachodem słońca.
- Mieszkałem w Japonii od dawna, ale wyprowadziłem się od rodziców. - wyjaśniłem i wzruszyłem ramionami, patrząc przy tym na szatyna "spod byka". Nie była to pełna odpowiedź na zadane mi pytanie, ale Ignacy nie naciskał. Wręcz przeciwnie - zmienił temat.
- Ile wierteł ma stomatolog? - zapytał nagle. Nie wiedziałem, o co chodzi, ani dlaczego nagle wyskoczył z czymś takim. Patrzyłem na Azjatę jak na kogoś, kto nie wszystkie klepki ma na właściwym miejscu. Byłem też nieco zaskoczony jego wybuchem. Podejrzewałem jednak, że chodzi o jakiś żart.
- Stomatologiczne! - wrzasnął chłopak, odpowiadając na swoje pytanie. Kobieta, stojąca niedaleko nas podskoczyła w miejscu wystraszona. Prychnąłem, kręcąc przy tym lekko głową. Ten chłopak był niemożliwy.
Ignacy cały czas stał przede mną, jednak w pewnym momencie usiadł obok, pozbawiając mnie cienia. Blade promienie słońca oślepiły mnie nagle. Jęknąłem cicho niezadowolony i zmróżyłem oczy, by móc dostrzec tramwaj, gdy ten będzie się zbliżał. Pojazd wyjechał zza rogu i zatrzymał się przed nami.
Dołączyliśmy do tłumu, który go wypełniał. Składał się on głównie z dorosłych w eleganckich strojach i teczkami w ręku oraz dzieci w mundurkach i z tornistrami. Część z nich pewnie wracała do domu, a pozostali mieli inne plany jak obiad na mieście lub wypad ze znajomymi.
Cudem udało mi się odnaleźć wolne miejsce, na którym to usiadłem. Ignacy natomiast stanął obok. Pojazd ruszył, a chłopak zaczął obserwować obraz za szybą.
- Wysiadamy na drugim przystanku. - mruknąłem. Szatyn prawdopodobnie nie usłyszał mnie, gdyż schylił się, opierając dłonie na udach i nastawił ucho. Pasażerowie za nim zaczęli przepychać się do wyjścia, jakby w tramwaju wybuchł pożar. W efekcie tego chłopak poleciał na mnie, a ja na szybę. Zakląłem, wcale nie siląc się na dyskrecję i spojrzałem na Ignacego zdenerwowany. Cała moja głowa była poobijana, przez co zaczynała pulsować.
- Przepraszam cię bardzo. - powiedział, głaszcząc mnie przy tym po obolałej głowie. Nie powiem, że było to przyjemne. Na szczęście chłopak szybko zabrał dłoń, by rozmasować nią swoje czoło.
- Ktoś mnie popchnął, przepychając się do wyjścia. - wyjaśnił, jakbym nie zauważył tamtego stada.
"Jeśli będę wyglądał gorzej, niż się czuję, znajdę ich wszystkich." obiecałem sobie w myślach.

Odetchnąłem z ulgą, gdy tramwaj ponownie się zatrzymał. To był czas, by wyjść na wolność. Wysiadłem z pojazdu wraz z Ignacym i ruszyłem przodem. Weszliśmy w wąską uliczkę, następnie kilka razy skręcając w inne do niej podobne.
Kilkanaście minut przeciskaliśmy się między budynkami, by w końcu wyjść na ledwo widoczną ścieżkę, otoczoną przez ogromne, dziko rosnące krzewy, które nieco ją zasłaniały. Im dalej od przystanku byliśmy, tym więcej roślin było w pobliżu.
Po chwili wyszliśmy na plac wyłożony kocimi łbami. Słońce ukryło się za chmurami, przez co zrobiło się nieco ciemniej. Zerknąłem na Ignacego, który przyglądał mi się szeroko otwartymi oczami.
- Na co się tak gapisz? - zapytałem zirytowany. Czyżby szykowała się powtórka z tramwaju?
- Nic, nic. - odparł szybko. Zdecydowanie za szybko.
- Mam coś na twarzy?
- Nie! - krzyknął chłopak. Czy mu wierzyłem? Oczywiście, że nie. Wyjąłem więc telefon i przejrzałem się w szkle. Ciężko było nie zauważyć ogromnego sińca. Zamknąłem oczy i wziąłem głęboki oddech, by się uspokoić. Cały czas wmawiałem sobie, że oddam Ignacemu, gdy będzie wyrażał swą wdzięczność.
- Idziemy? - zapytałem nieco za głośno. Chłopak w milczeniu zbliżył się do mnie i podążył za mną do fabryki.
Budynek wyraźnie wyglądał na opuszczony, co potwierdzały wybite szyby w oknach. Z białych ścian gdzieniegdzie odpadał tynk, a kilka drzew zrobiło dziury w dachu.
- Chcesz wejść? - zerknąłem na chłopaka, czekając na odpowiedź.

<Ignacy? XD>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz