Strony

wtorek, 7 sierpnia 2018

Od Ignacego

Obudziłem się niewyspany, lecz przepełniony ekscytacją, która zastępowała mi energię. Z radością wstałem, budząc przy tym mojego pieska, Zoyę. Otworzyła najpierw jedno oko i obserwowała mnie bacznie, kiedy przerzucałem nieuporządkowane papiery na biurku.
 – Aha, mam cię! – krzyknąłem ucieszony, gdy znalazłem arkusz zapełniony różnymi obliczeniami.
 Usiadłem na obrotowym krześle i zająłem się zadaniami leżącymi przede mną. Przez długi czas zawzięcie rozwiązywałem materiał z fizyki, a kończyłem, gdy promienie słoneczne rozświetliły mój pokój. Wcześniej niebo było szare, a teraz? Teraz miało kolor grafitu, a ciężkie, ciemne chmury wisiały nad miastem, grożąc nieuchronnym deszczem.
Oderwałem wzrok od widoku za oknem i poszedłem się ogarnąć. Po odświeżeniu się ubrałem standardowo to, co zwykle, a kiedy zjadłem jabłko, chwyciłem w biegu jabłko i czarną kurtkę jeansową, a potem zawołałem Zoyę, która już wybudzona radośnie wstała. Poszliśmy na spacer do okolicznego parku, a gdy zwiedziliśmy cały, wróciliśmy do akademika. Sprawdziłem w telefonie godzinę, bez zaskoczenia stwierdzając, że do rozpoczęcia lekcji mam jeszcze trochę czasu. Pogłaskałem Zoyę, która zamerdała radośnie ogonem i skierowała się do miski pełnej chrupek, następnie wyszedłem z pokoju. Zamknąłem go dokładnie i udałem się do szkoły. Wychodząc z budynku, zauważyłem, że burzowe chmury nagromadziły się i powodowały, że przechodnie otulali się kurtkami czy bluzami i przyspieszali. Poczułem chłód, jednak przyzwyczajony ruszyłem raźnym krokiem do akademii. Po drodze mijałem kolorowe witryny sklepowe kontrastujące z ciemnym niebem. Zatrzymałem się przed jedną z cukierni i wpatrzyłem się w lady za szybą. Kolorowe pieczywo i przyjemny wystrój zachęcił mnie do wejścia. Kupiłem dwa pączki z różową polewą i nadzieniem, a następnie wyszedłem i ruszyłem do szkoły. Nie dane mi było zbyt długo iść w spokoju, gdyż z nieba momentalnie lunął siarczysty deszcz, który zimnymi strumieniami wdarł mi się pod kołnierz. Zacząłem biec, mimowolnie kryjąc jedzenie pod kurtką i pochylając się nieco. Pod samą akademią mocno zderzyłem się z kimś, aż oboje upadliśmy. Wstałem niezdarnie, wspierając się wyciągniętą ręką mojego towarzysza.

Ktosiu drogi? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz